Pogrzeb.. mój prawie..
Komentarze: 6

Od rana panowała dziwna atmosfera. Zresztą, jaka miałaby panować? Sielanki i dobrodziejstwa? Wsunąłem się w czarne szmatki i spojrzałem za okno. A tam kontrast. Wszędzie pełno tego białego, zimnego. Widziałem to jak się kładłem, ale budząc się o 8:30 idąc spać o 4:00 trudno mi rano załapać po co cokolwiek robię... Takie mechaniczne czynności. Dopiero koło dziewiątej wiem mniej więcej o co chodzi. Z moją apatyczną rodziną i ich archetypowymi poglądami wyruszyłem w podróż. Już po jakiś 15 minutach byłby w najgorszczym przypadku trzy pogrzeby. Wyprzedzała nas cysterna. Facet chyba nie wiedział, że na drugim pasie jeździ się w drugą stronę. Warunki były tragiczne. Strasznie padało, a droga nie była w ogóle odśnieżona. To jeszcze pamiętam. Siedziałem z na poły przymkniętymi oczyma z tyłu kiedy usłyszałem charakterystyczny świst powietrza kiedy wyprzedza wielki samochód. To takie uczucie jakby za chwilę miał cię wciągnąć jakiś wir powietrzny... I nagle z mojego lewego boku widzę wielkie bydle. Cysterna... 200m od zakrętu. W pewnym momencie jak w filmie katastroficznym na przeciwnym pasie WV Passat... Zaczęliśmy hamować, ale znosiło nas do rowu. Wszystko działo się zbyt szybko by to opisać. Wiem jedno, ludzki mózg potrafi w takim momencie w ułamkach sekund przealizować sytuację i uświadomić cię... że przyczepa zaraz uderzy w moje drzwi... W zasadzie nie wiem jakim cudem przeżyliśmy. Passat stanął, a przyczepa przemknęła jakieś 10cm od naszego i jakieś pół metra od gościa z naprzeciwka. Najgorszy był moment kiedy cysterna nas wyprzedzała i spod kół wyrzucała śnieg leżący na drodze. Kompletnie nic nie było widać. Kiedy wycieraczki wytarły szybę, było widać tylko passata.. w bliskiej odległości. Nawet nie chcę myśleć co mogłoby się zdarzyć gdyby nie spokój i umiejętności mojego ojca.
Co do pogrzebu. To było lepiej niż myślałem. Dojechaliśmy szczęśliwie na miejsce. Myślałem, że będzie conajmniej dziwnie... ale jakoś... było lepiej.
Najpierw chwilowe czuwanie w ciszy przy ciele. A potem uściki dłoni ludzi, których widzę po raz pierwszy, a oni wiedzą o mnie wszystko... Msza święta. Byłem odpowiedzialny za wieńce... Czytałem na cmentarzu. Powiedzmy, że odegrałem dużą rolę. Mała stypa i powrót do domu... Nic ciekawego. Raczej strasznego. Pogrzeb nigdy nikomu nie będzie kojarzył się dobrze. Bo i mi nie kojarzy się dobrze. To jest taki czas, w którym zdajesz sobie sprawę, że powinieneś doceniać życie... Swoje, twojej rodziny- jaka ona by nie była. Niebierasz szacunku do tego daru. Śmierc jest tak uderzająca, szczególnie dla tego, że zdajemy sobie sprawę, że jest bliżej nas, niż ktokolwiek mógłby sobie to wyobrazić. Jest koło nas. Śmierć jest tym na co nie mamy wpływu. Dlatego budzi tak wielki szacunek dla życia. Szczególnie jeśli jesteś wierzący/wierząca...
Mój kolosalny- bo sam dzisiaj, mogłem zginąć (nie dramatyzuję, nigdy tego nie robię, tym razem autentycznie bałem się o swoje życie- nikomu takich przeżyć...)
unloved.one....
edit:
Nadużyłem słowa "kiedy"- przepraszam, nie mam siły ani ochoty poprawiać...
----